poniedziałek, 18 maja 2015

11. Schwarze augen...

Bałam się dalszego ciągu przesłuchania . Co ja właściwie wyprawiam? Odpowiadam jak na spowiedzi na każde pytanie chłopaków, ale to raczej nie jest dobrze. Powinnam trzymać ich od siebie z daleka, nie pozwolić im czuć sie przy mnie tak swobodnie. Powinnam im pokazać, że w ogóle mnie nie interesują-rozmyślałam ale nawet na to było już za późno.
- Hmm...- zamyślił się Tom- to ile mamy psów ?
- Hmm...- podrapałam się po głowie- nie mam pojęcia, coś gdzieś o jakimś scotim było..., a może to był ochroniarz? - zastanawiałam się na głos. Nagle Bill wybuchł tak głośnym śmiechem , że się przestraszyłam. Po chwili dołączył do niego jego brat i śmiali się w najlepsze obydwaj. Z tym, że ja nie bardzo wiedziałam z czego oni się tak śmieją. Więc dałam im chwilę na tą radochę i czekałam na wyjaśnienie. Trwało to  jednak dłużej niż chwile, a że do osób zbyt cierpliwych nie należę zirytowana skrzyżowaniami ręce na klatce piersiowej, uniosłam brew i przeszywałam spojrzeniem to jednego to drugiego gościa hotelu. Moja mina dość szybko sprowadziła ich na hotelowe hokery, a kiedy już całkowicie się ogarnęli i otarli łzy radości, doprowadziłam ich nawet do stanu skrępowania. Ze zirytowanego do pytającego grymasu przeszłam w dosłownie sekundę.
- Przepraszam, tak mnie to rozbawiło, że nie mogłem się powstrzymać. To niesamowite ale ty naprawdę nic nie wiesz... - stwierdził młodszy z braci.
- Niewiele wiem - sprostowałam- tak jak mówiłam wcześniej.
- Tak- przyznał- Bardzo  ciężko było mi w to uwierzyć. Nie gniewaj się ... To poprostu wydawało mi się niemożliwe - wyznał.
- A ja dalej jej nie wierzę- przyznał starszy bliźniak- może o nas niewiele wiesz, a co z resztą zespołu?
- Tak samo - odpowiedziałam od razu.
- Ty tak twierdzisz - przerwał mi bez mrugnięcia okiem i zadał kolejne pytanie, na co jedynie przewróciłam oczami, co z kolei wywołało chichot Billa.
- To kiedy Georg ma urodziny?
- w Marcu- odpowiedziałam tonem skazańca.
- Dokładniej, proszę.
- Nie wiem dokładniej, z trojką coś było. Trzeci napewno nie, trzynasty też nie. Zostaje tylko dwudziestytrzeci albo trzydziestypierwszy, o ile marzec ma trzydziescijeden dni- wyburkałam niechętnie.
- Dlaczego trzeci i trzynasty napewno nie? Przecież to też trójki?- zapytał i jednocześnie stwierdził Bill.
- Bo jakoś tak nie, nie pasuje i już. Przeczucie takie mam, że nie i już!
- Jesteś niesamowita - dodał po chwili z wielkim uśmiechem.
- Wcale nie- zaoponowałam- całkiem zwyczajna , najnormalniejsza na świecie - broniłam się. Najwyraźniej Bill już mi uwierzył bo powiedział do brata:
- Daj jej spokój -  ale było widać, że starszy Kaulitz zbyt dobrze się bawi i nie zamierza dać za wygraną.
- Do jakiej szkoły chodziliśmy?
- Błagam pana panie Kaulitz- spojrzałam na niego poirytowana do granic możliwości- nie pamietam  nazwiska patrona własnej szkoły a pyta pan o waszego?
- A do jakiej szkoły chodziłaś ? - odezwał sie chichoczący do tej pory młodszy Kaulitz.
- Do ogólniaka - odpowiedziałam wyraźnie zniechęcona.
- Czyli nasze gimnazjum?
-  Mniej więcej- odpowiedziałam po krutce.


Miałam już naprawdę dość, byłam zmęczona zastanawianiem się nad odpowiedziami. Miałam nie mały problem do rozwiązania a oni mi tego nie ułatwiali .  Sama ich obecność tutaj była trudna do pojęcia i zaakceptowania a co dopiero pytania, które zadawali. Czułam sie przytłoczona wydarzeniami ostatnich dni. Potrzebowałam spokoju i czasu dla siebie, przemysleń i rozwiązań dla niecierpiących zwłoki spraw mojego życia a tymczasem dostałam od losu coś zupełnie innego, przeciwnego moim potrzebom. I jak ja mam ogarnąć moje życie, jak wydostać sie z tych sytuacji? Nie tylko  z Saschą ale teraz rownież z bliźniakami ? Nie wiedziałam co robić.
Bracia obmyślali wlasnie kolejne pytania dla mnie ale ich dyskusję przerwało im wibrowanie mojej komórki na blacie, podeszłam bliżej by odebrać ale to nie była Leal jak sie spodziewałam, to był lovelas. Cofnęłam sie o krok do tylu, nie zamierzałam odbierać.
- Nie odbierzesz? - usłyszałam, nie byłam w stanie odwrocić sie do mojego rozmówcy. Bardzo zmartwione spojrzenie wlepilam w wibrujący aparat , wiedziałam, ze jestem bacznie obserwowana ale nie potrafiłam sie odwrocić. W końcu brzęczenie ustało a ja odetchnęłam z ulgą.
- Wszystko w porządku Ana? Ana? Dobrze się czujesz? - ktoś dotknął mojej dłoni, odskoczyłam do tylu jak poparzona.
- Co? - wyszeptalam wystraszona. Bill opuścił rękę uważnie mi się przyglądając.
- Wszystko w porządku?- zapytał ponownie. Przełknęłam kluch zalegający mi w gardle. Oddychałam nerwowo i szybciej niż zwykle, nie mogłam się skupić.
- yyy- przełknęłam nadmiar śliny- tak, tak wszystko dobrze. Przepraszam. I nie oglądając się nawet za siebie wyszłam z pomieszczenia. Od razu udałam się na zewnątrz. Mimo mrozu i przeszywającego zimna nabrałam w płuca tyle powietrza ile się dało, aż zabolało. Ale tego było mi właśnie trzeba, otrzeżwienia, ciała i przede wszystkim umysłu. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak bardzo ten człowiek mnie przerażał. Jedyne o czym byłam w stanie teraz myśleć, to to, że za żadne skarby świata nie wrócę do Cortiny. Nie po tym co zaoferował mi tam Sascha. Nie wiedziałam skąd ale byłam pewna na tysiąc procent, że to była tylko nic nie znacząca namiastka tego co miał mi do zaoferowania. Wiedziałam już równeż, że muszę o wszystkim opowiedzieć Leal i jej rodzicom. Decyzję podjęłam w ułamku sekundy, po powrocie do domu natychmiast opowiem o wszystkim co się stało.

Z letargu wyrwał mnie Andre, zażądał bym natychmiast weszła do środka i zjadła śniadanie bo wszysko już było gotowe. Westchnęłam w duchu bo jedzenie i towarzystwo bliźniaków było ostatnim na co miałam chęć. I od razu dopadły mnie wyrzuty sumienia za tą myśl. Miliony dziewczyn na świecie oddałyby wszystko co mają za kilka chwil w ich towarzystwie a ja narzekam. Tylko, że ja o to nie prosiłam! Nie chciałam tego!, jak Bóg mi świadkiem, nie chciałam tego! A teraz "TO" mam i nie wiem co począć ani jak się zachować kiedy oni są tacy mili i przjaźnie nastawieni. A co gorsza, tak bardzo mnie ciekawi, ale to już moja własna zasługa, tylko do siebie mogę mieć o to żal i petensje. Tak bardzo bym chciała, żeby Leal była tu ze mną, tak strasznie za nią tęskniłam...
 Wlekłam się za Andre do stolika powłucząc nogami jakby na znak protestu ale nic to nie dało. Zawachałam się przez chwilę w nadziei, że może szef mi odpuści ale o tym mogłam tylko pomarzyć.
Jakby tego wszystkiego było mało mieliśmy jeść razem. Jakim cudem?! ja się pytam!? przecież zawsze jedliśmy osobno! my i goście, osobno!
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu żebyśmy jedli razem?- Tom uśmiechął się do mnie sympatycznie, a ja niestety nie potrafiłam odpowiedzieć tym samym. Tak naprawdę chciało mi się płakać. Z bezradności wobec okrucieństwa losu, którym znów mnie potraktował i to w chwilach kiedy nie było przy mnie mojej siostry z wyboru.Westchnęłam tylko, bo nie wiedziałam co powiedzieć, czułam  jakbym za chwilę miała się rozpaść na drobne kawałeczki. Nie miałam nawet odwagi spojrzeć na towarzyszy.
- Zostaw ją w spokoju- powiedział stanowczo Bill do brata.
-Wszystko w porządku?- zapytał uśmiechnięty Andre, który wrócił ze świerzą porcją kawy.
- Tak- odpowiedzieliśmy chórem.
- Bardzo mnie to cieszy. A ty młoda damo, nie myśl, że wymigasz się od jedzenia- zagroził mi. Zszokowana spojrzałam na niego gwałtownie rozchylając z niedowierzania usta.On to naprawdę powiedział na głos?przy nich? niedowierzałam własnym uszom. Myślałam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię. Tymbardziej, że obydwaj goście odrazu  wlepili we mnie badawcze  spojrzenia. Litości, błagam, zaskomlałam w myślach.
-Wiesz, że naskarżę jeśli będę musiał- dodał Andre. Spojrzałam na niego całkowicie obojętnie,a  to nie wróżyło nic dobrego. Obawiałam się tej obojętności, już miałyśmy okazę się poznać i z pewnością nie jest ona mile widzianym gościem. Potrzebuję Leal....
- Muszę zadzwonić- oświadczyłam- i poderwałam się z krzesła po komórkę. Wszyscy trzej odprowadzili mnie pełnymi zaskoczenia spojrzeniami ale nie dbałam teraz o to. Musiałam porozmawiać z siostrą, bez względu na to czy Andre naskarży do wujka czy też nie.

-Cześć siora!- usłyszałam i głos uwiązł mi w gardle. Nie dałam rady się nie rozpłakać.
-O mój Boże! Co się stało!- krzyknęła spaniowana Leal- Ana, pwiedz mi w tej chwili co się stało!?Jesteś w domu? Zadzwoń po tatę, zaraz do ciebie przyjedze a ja zadzwonię na domowy. Ana, kochanie powiedz mi co ci jest? Boże, zaraz zawału dostanę- trajkotała do telefonu- siostra, proszę cię, odezwij się do mnie. Choćby jedno słowo, jedno słówko, żebym wiedziała, że tam jesteś.
- Andre- tyle dałam radę wykrztusić. Jeszcze nigdy nie płakałam tak bardzo. Tak bardzo,że dusiły mnie moje własne łzy. Tak bardzo aż się zanosiłam.
- Jesteś w Szwajcarii?- niedowierzała moja przyjaciółka.
- Tak- starałam się uspokoić.
- Spokojnie skarbie, oddychaj spokojnie. Nabierz głęboko powietrza i powoli je wypuść. I jeszcze raz, i  kolejny i znów głęboko i spokojnie wypuść...- instruowała przerażona. W końcu udało mi się nad sobą zapanować na tyle by móc jej cokolwiek powiedzieć.
- Nie jest dobrze Leal- przyznałam przerywanym oddechem- a nawet bardzo źle jest,wiesz?- wycierałam twarz mokrą od łez.
- Co się stało?- zapytała łagodnie.
- Nie chcę o tym rozmawiać przez telefon. Opowiem wam wszystko jak już będziemy w domu. Wtedy znajdziemy rozwiązanie i znów będzie dobrze.
- Wiesz, że nie to chciałam usłyszeć.
- Wiem, ale uwierz mi, że tak będzie lepiej. Tak jest lepiej dla mnie. Posiedzę tu trochę, żeby się wyciszyć i pozbierać myśli. Postaram się przynajmniej.
- Dlaczego postarsz? Jest zima, nie ma gości.
- Niestety są. Dwie osoby, a ja zgodziłam się pomóc Andre zanim dowiedziałam się kim są.
- Kto...- cisza po drugiej stronie oznaczała,że moja siostra już wie kim są goście hotelu.
- Dokładnie kochana. Bliźniacy są tutaj. A ja tego nie rozumiem. Z całego świata wybrali właśnie moją samotnię. Mogli pojechać wszędzie, a są tutaj... Nie rozumiem, poprostu nie rozumiem jak to możliwe- skarżyłam się. Leal nic nie mówiła, chyba była w szoku.
- Nie cieszysz się- zapytałam.
- Cieszyłabym się, gdyby to było w innych okolicznościach. Ale tobie jest źle z jakiegoś powodu. A ich nigdy nie chciałaś spotkać. Wróć do domu...
- Nie- przerwałam jej natychmiast- nie wrócę do domu dopóki was tam nie ma. Już wolę zostać tutaj z nimi. Z dwojga złego lepiej być tutaj, jakkolwiek idiotycznie to brzmi.
- Martwię się, szczerze mówiąc jestem przerażona- wyznała- ale wiem, że u Andre jesteś bezpieczna. A bliźniacy...
- Dam sobie radę- pocieszałam ją.
- Zatrzymałaś się w naszym domku, prawda?
- Tak.
- Chcę, żebyś przeniosła się do hotelu. Wtedy będę spokojniejsza. Wiem, że to ostatnie czego byś chciała ale ja muszę wiedzieć, że nie jesteś sama. Wiem też, że ledwo się trzymasz i to nie daje mi spokoju, musisz to dla mnie zrobić, słyszysz?
- Słyszę, ale...
- Nie ma żadnego ale. Może i nie jesteś zadowolona ze spotkania chłopaków ale dla mnie ich obecność i obecność Andre dodaje w jakiś sposób otuchy. Myśl, że oni wszyscy tam są z tobą...
- Już, ok, zrozumiałam. Przeniosę się, ok? Już?
- Serio?- nie wierzyła mi.
- Serio- potwierdziłam,walcząc wciąż z niespokojnym oddechem i zapchanym  nosem, co znacznie utrudniało rozmowę.
- Dobrze, to nawet bardzo dobrze. Cieszę się. Co za ulga- Odetchnęła głęboko jakby kamień spadł jej z serca. Naprawdę ją rozumiałam. Gdyby odwrócić role, zażądalabym tego samego.
- Zdaje się, że muszę konczyć- stwierdziłam zawiedziona- Andre tupta pod drzwiami w tę i z powrotem.
- Ja w sumie też. Właśnie przyszła klientka. Trzymaj się kochana i głowa do góry, poradzimy sobie.
- Wiem, ty też się trzymaj. Pa.
- Pa, do później.
- Do później.